To był ciekawy fotograficznie wieczór. Wracaliśmy grupą z klasztoru w Wąchocku – gdzie jak zawsze było cudownie fotograficznie. W czasie  jazdy zaczęło padać. na nawet lać. Lało tak, że wycieraczki nie nadążały. W planach był jeszcze plener o zachodzie słońca ale patrząc na to co się dzieje … Wtedy nagle wyszło słońce najpierw nieśmiało a potem znalazło dziurę w chmurach i zaświeciło w deszczu. I pojawiła się ONA. Piękna, podwójna tęcza. Kierowca został zmuszony do zatrzymania się a my w deszcz, mokrą trawę, kałuże by sfotografować to cudowne niebo. Nawet wiatraki nie bardzo przeszkadzały. Potem w tych mokrych butach dalej na zachód słońca. Pogoda uspokoiła się na tyle, że nawet polatać można było (kurtka jako lądowisko – no cóż…). Na koniec niebo zróżowiało i pojawiła się delikatna mgiełka.

Czy wspominałam, że nie cierpię zachodów słońca? 🙂