
Zapraszam do mojej galerii włoskiej– efektu kilku wypraw do kraju makaronu, aromatycznej kawy, która w Wenecji kosztuje tyle, co tygodniowy bilet na tramwaj i wina, które zdaje się płynąć wprost z toskańskich wzgórz. A propos Toskanii – te wzgórza, usiane charakterystycznymi cyprysami, które wyglądają, jakby wystawały prosto z pocztówek. No i oczywiście ta jedna słynna kapliczka, na którą każdy turysta rzuca się z aparatem niczym na ostatni kawałek pizzy.
A Pałac Dożów Weneckich? Architektoniczna bestia tak monumentalna i majestatyczna, że jeśli lubisz rozmawiać z murami (czyli ja), możesz tam spędzić godziny, nie zauważając, że czas płynie.
A sama Wenecja? Ach, Wenecja, gdzie zapach wody – delikatnie mówiąc – nie należy do najświeższych, ale za to atmosfera jest gęsta od turystów, którzy jak jedna wielka, zsynchronizowana armia rzucają się na te same mostki, te same uliczki, próbując zrobić zdjęcie, które przecież wszyscy już mają. I wtedy ty, z torbą wypchaną obiektywami, na moment tracisz czujność, zapatrzona w gondolierów uwijających się o zachodzie słońca, aż prawie zostajesz okradziona. Gdyby nie szybka reakcja mojej rodziny, eehhh…
No i te 46 Ferrari pod katedrą… Nawet zakonnica zatrzymała się, żeby popatrzeć z zainteresowaniem, jakby zastanawiała się, czy jej habit przetrwałby w kabinie takiego cacka.
A gdy z aparatem w dłoni zaglądasz w boczny zaułek, natychmiast otacza cię tłum gapiów, którzy – zamiast docenić twoje fotograficzne zmagania – zdegustowani rozglądają się i mówią „nothing” i odchodzą z takim westchnieniem, że chciałoby się im powiedzieć: „Spokojnie, ja też czasem nic nie widzę” no ale przecież widzę 🙂
Czasem właśnie w tym chaosie, w tłumie, w tym zgiełku odnajdujesz najbardziej niepowtarzalne chwile.
Cała galeria włoska do obejrzenia tu Włochy – katula