
Konie. Piękne, majestatyczne, dumne stworzenia. Z długimi grzywami, błyskiem w oku i zaskakującą umiejętnością galopowania dokładnie w stronę obiektywu, kiedy najmniej jesteś gotowy. Bo nic nie mówi „kocham fotografię” tak bardzo, jak stanie po kolana w błocie, aparat przy oku, a w Twoją stronę pędzi 100 x 600 kg konia z wyrazem pyska w stylu „może zjadłbym migawkę”.
Zacznijmy od panoramowania, czyli tej romantycznej idei rozmytego tła i ostrego konia w ruchu. Brzmi jak marzenie. Rzeczywistość? To sytuacja, w której amazonka galopuje obok Ciebie, próbując nie zabić ani siebie, ani Ciebie, Ty śledzisz ją aparatem jak lunetą w filmie akcji, próbując idealnie nadążyć za prędkością, której nawet Twój autofokus nie ogarnia, i modlisz się, żeby koń nie postanowił nagle skakać przez kałużę, bo wtedy zdjęcie przypomina bardziej nowoczesny plakat „Koń w rozpadzie kwantowym”. W tym miejscu dziękuję wszystkim wspaniałym amazonkom za to, że nie tylko potrafią jechać konno, ale też z pokorą znoszą komendy w stylu: „Bardzo dobrze! Teraz jeszcze raz, ale szybciej i bardziej płynnie – i uśmiechnij się do obiektywu, mimo że właśnie przejeżdżasz trzy centymetry od mojego łokcia”.

Jeśli chodzi o zamrażanie ruchu, czyli to, co najczęściej widzimy w konkursach fotograficznych – koń zawieszony w powietrzu, jakby przez chwilę zapomniał o grawitacji – to oczywiście też wygląda świetnie. O ile masz refleks kota ninja i aparat, który nie postanowi skupić się na trawie w tle. Wciskasz spust migawki z nadzieją, że koń jeszcze nie wybiegł z kadru, jeździec nie zamknął oczu, a Ty nie przyciąłeś głowy, kopyt, ogona ani połowy końskich emocji. Dla bezpieczeństwa wciskasz seryjny tryb zdjęć i robisz kilkadziesiąt ujęć na sekundę – jedno może się nada. Może. O ile akurat słońce nie wyszło zza chmury, zmieniając wszystko, co ustawiałeś przez ostatnie 20 minut.
I tutaj ponowne, ogromne, szczere, pełne błota i wdzięczności podziękowania dla amazonek, które z godnością i spokojem znoszą nasze zachcianki typu: „Możesz teraz przejechać jeszcze raz, tylko w drugą stronę, żeby grzywa leciała w przeciwnym kierunku, światło padało inaczej, a koń miał więcej ekspresji w oczach?” czy „Niech koń zrobi piruet tuż obok fotografa. Tak, wiem, że on leży. To artystyczna pozycja.” I oczywiście dla niezastąpionej Stadniny Koni Michałów, która pozwala nam na pełne spektrum fotograficznego szaleństwa: „A może wypuścicie stado koni prosto na nas? Będziemy klęczeć w błocie pastwiska i łapać moment, zanim nas zadepczą – będzie pięknie!” Za każdą taką akcję należałoby wręczać medal- – im, nie nam. Podziękowania dla Stajni Artystycznej Marcinków i niezastąpionej Marzeny oraz wszystkich pozostałych którzy nie mówią nam „nie” a starają się pomóc realizować zwariowane pomysły.
Fotografowanie koni to nie tylko pasja – to sport ekstremalny, medytacja w chaosie, i czasami gra o życie. Ale jak już wyjdzie – to są te zdjęcia, przy których wszyscy pytają: „Wow, jak to zrobiłeś?” A Ty tylko patrzysz z zamyśleniem i odpowiadasz: „W sumie nie wiem. Koń był szybki, ale ja jeszcze szybsza.”
Fotografowanie koni to nie zawód. To powołanie. To niekończące się pytanie: „Czy to się złapało?” połączone z „Czy to był ostatni raz, kiedy moje kolana były całe?”. Ale potem patrzysz na to jedno, jedyne zdjęcie – z ostrym spojrzeniem konia, grzywą w locie, ciałem w napięciu i tłem rozmytym jak sen – i myślisz: no dobra, warto było. Jeszcze tylko trzy takie i mogę umrzeć spokojnie. Albo przynajmniej coś wrzucić na FB.
Zapraszam do galerii końskiej