
Nie wiem, jak to się stało, ale pokrętło trybów w moich aparatach utknęło na pozycji M. We wszystkich. Może to znak? Czy to wszechświat mówi mi, że to jedyny słuszny wybór? A może po prostu inżynierowie uznali, że już nie warto mi dawać innych opcji? Nie wiem. Ale jedno wiem na pewno – tryb Manualny to najlepsze, co może spotkać fotografa.
Dlaczego? Bo daje pełną kontrolę. I pełną odpowiedzialność. Jeśli zdjęcie jest skopane – to moja wina. Nie ISO, które aparat magicznie podbił do poziomu ziarnistości papieru ściernego. Nie migawki, którą tryb półautomatyczny uznał za stosowną do wykonania niepowtarzalnej kolekcji poruszonych zdjęć. I na pewno nie balansu bieli, który w trybie automatycznym robi z ludzi bohaterów Avatara lub pomarańczowe koszmarki.
Nie, jeśli coś pójdzie nie tak – to ja jestem winna. Jeśli zrobię dobrze – to też moja zasługa. Nikt nie wmówi mi, że to zasługa jakiegoś „inteligentnego algorytmu” (który swoją inteligencją przypomina co najwyżej rozwielitkę).
I tak, czasem się pomylę. Czasem zapomnę przestawić parametry i wychodzi mi czarna dziura albo biała plama. Ale przynajmniej wiem dlaczego. A to już połowa sukcesu. Bo nie ma nic gorszego niż aparat, który podejmuje decyzje za mnie i jeszcze robi to źle.
Pamiętajmy, że na początku, w aparatach analogowych nie było żadnych trybów. Wszystko zależało od nas, od naszego oka i wyczucia. A dziś? Dzisiaj politycy występują na mównice sejmowe „bez żadnego trybu”. Może to znak, że nie tylko fotografia wymaga świadomych decyzji?
Tak więc dziękuję drogie, zacięte pokrętło. Przez ciebie nie mam wyboru i dlatego mam wybór. Bo w fotografii liczy się decyzja. Świadoma. Manualna. Moja.