
… czyli skończmy z obsesją gładkości
Drodzy fotografowie, mam dla Was złą wiadomość. Pora przestać w panice redukować szum do zera. Naprawdę. Świat się nie zawali, jeśli Wasze zdjęcia będą miały trochę cyfrowego szumu. Serio, nawet klienci to przeżyją. Ba! Niektórzy wręcz uznają to za artystyczne!
Szok, prawda?
Sterylność zabija charakter
Wielu z Was wpada w pułapkę obsesyjnego odszumiania. Po czym klient patrzy na finalny efekt i myśli: „Hmm… coś tu nie gra.” Gładkie twarze bez faktury, bez detalu sprawiają, że zdjęcie traci naturalność. A tego chyba nie chcemy? Smutna prawda jest taka, że gładkie twarze bez faktury, bez porów, bez detalu sprawiają, że człowiek wygląda jak kiepsko wyrenderowana postać z niskobudżetowej gry. Lub jak wytwór AI.
Mistrzowie fotografii nie bali się niedoskonałości
Szum istniał od zawsze. Wiecie, kto go nie redukował? Henri Cartier-Bresson, Ansel Adams i cała reszta tych, którzy robili zdjęcia, zanim Photoshop stał się bogiem postprodukcji. I co? Ich zdjęcia były pełne naturalnych niedoskonałości, a jednak wciąż zachwycają.
A teraz? Klik i mamy sterylny obraz, który niby jest technicznie idealny, ale czy na pewno piękny?
Szum to nie ziarno, ale to też nie problem
Oczywiście, cyfrowy szum to nie to samo co klasyczne, analogowe ziarno – ma inną strukturę, może wyglądać gorzej w nadmiarze. Ale to nie znaczy, że każde zdjęcie musi być gładkie jak woskowa figurka.
Zamiast spędzać godziny na wymazywaniu najmniejszych śladów tekstury, lepiej skupić się na czymś ważniejszym, jak emocje czy opowieść w kadrze?
Pamiętajmy: szum to nie wróg
Podsumowując – przestańcie walczyć z cyfrowym szumem jak z największym zagrożeniem. Trochę szumu jeszcze nikogo nie zabiło, a wręcz przeciwnie – dodało klimatu.