
…czyli poradnik dla tych, co mylą pasję z głupotą
Burze są piękne. Zjawiskowe. Hipnotyzujące. Majestatyczne. Bla, bla, bla. Przejdźmy do rzeczy: burze to także jedyne zjawisko atmosferyczne, które wciąż skutecznie rozdziela ludzi na tych, którzy mają rozum i zostają w domu, oraz tych, którzy wybiegają na zewnątrz z aparatem i entuzjazmem o sile 100 000 voltów, jakby lajki na Facebooku mogły zabezpieczyć przed porażenie piorunem.
Zaznaczę od razu – nie piszę tego, bo się burz boję. Ja po prostu wolę je podziwiać bezpiecznie. Pod kocykiem, z książką i lampką wina. Ale rozumiem. Rozumiem potrzebę uwiecznienia tego jednego błysku, tego idealnego momentu, który wygląda jak boska kara na horyzoncie. Skoro więc nie potrafisz się powstrzymać – to przynajmniej zrób to dobrze.
Zacznijmy od banału: telefon to nie aparat. I nie chodzi tylko o jakość zdjęcia. Chodzi o to, że z telefonem zazwyczaj ludzie mają tendencję do wychylania się z balkonów, wystawiania rąk z okna, albo – o zgrozo – biegania po podwórku jak kot po kocimiętce. Ale skoro masz aparat, zakładam, że choć odrobinę wiesz, co robisz. A przynajmniej chcesz wiedzieć… zanim umrzesz.
Aparat wymaga przygotowania. Statyw – koniecznie. Wyzwalacz – no chyba że lubisz poruszone zdjęcia i zespół cieśni nadgarstka. Interwałometr to najlepszy przyjaciel – ustawiasz i siedzisz, nie dotykasz, nie kombinujesz. I tak, będziesz siedzieć długo, bo zrobienie jednego dobrego zdjęcia burzy to jak wygranie w zdrapkę: 99 pustych klatek, jedna petarda.
I teraz uwaga, bo będzie złoto: najlepsze zdjęcia burzy robi się z samochodu. Tak. Z samochodu. Wygodnie, sucho, bez ryzyka zamienienia się w grillowanego entuzjastę krajobrazów. Samochód działa jak klatka Faradaya – prąd z błyskawicy co najwyżej sobie po nim spłynie. Ty jesteś bezpieczna. Sprzęt – suchy. I nikt ci nie mówi, że wyglądasz jak wariatka na tle horyzontu.
Ale nie, ja wiem, że znajdą się tacy, co powiedzą: „To nie to samo! Chcę być bliżej żywiołu!”. No więc świetnie. W takim razie pod żadnym pozorem nie stój na otwartej przestrzeni. Nie pod drzewem. Ani na balkonie z metalową barierką. Ani – i to powinno być oczywiste, ale nie jest – z parasolem. Po prostu: nie bądź najwyższym punktem bezpośredniego otoczenia. Jeśli jesteś jedną z tych osób, które mówią: „ale ja tylko na chwilę”, to pozwól, że przypomnę – błyskawica trwa krócej niż twoja decyzja o tej chwili. I jak uderzy, to nie będzie cię pytać, czy jesteś zawodowcem, amatorem i jaki masz filtr ND.
Co do ustawień – krótko: tryb manualny, ISO niskie (100, 200), przysłona f/8 do f/11, czas naświetlania 10 do 30 sekund, w zależności od intensywności burzy. Autofokus wyłączony – niech się nie gubi jak twoja logika w momencie, gdy decydujesz się wystawić sprzęt na ulewę. Robisz serię, nie liczysz na szczęście. A potem – szok i niedowierzanie – jedna klatka faktycznie wychodzi. I wygląda jak scena z filmu o apokalipsie. I dobrze. Tylko nie wrzucaj jej z opisem „Nie oddaje tego, co widziałam na żywo”. Wiemy. Nic nie oddaje. I nikt już nie odda ci zdrowego rozsądku.
Na koniec jeszcze jedno: nie ściemniaj, że „to tak wyszło z aparatu”. Wszyscy wiemy, że siadasz do Lightrooma i wyciągasz kontrast do granic możliwości. I bardzo dobrze. Błyskawica ma wyglądać groźnie, dramatycznie, jak zwiastun boskiej zemsty. Nie jak świecący patyk na tle szarego nieba.
Więc zrób to porządnie. Z wiedzą. Ze sprzętem. Z planem. Z respektem do pogody, która nie żartuje. A jeśli nie masz ochoty na ryzyko – rób jak ja. Przesypiaj burze. Te najładniejsze i tak znajdziesz w Google Images.
I tak – nie mam zdjęć piorunów jako ilustrację 🙂 Bez nich też może być groźnie i majestatycznie.