
Zamek w Hunedoarze uchodzi za jedną z najpiękniejszych i największych średniowiecznych warowni w tej części Europy. I słusznie. Z zewnątrz wygląda jak gotowa scenografia do filmu o rycerzach, inkwizycji i zamkowych spiskach. Aż dziw, że nikt jeszcze nie nakręcił tu kolejnej części „Gry o tron”.
Ale nie o to chodzi. Dla mnie największym zaskoczeniem było to, że to nie wieżyczki, nie most zwodzony i nie historyczne inskrypcje zrobiły największe wrażenie. Tylko… schody. Tak, schody. Monumentalne, kręte, prowadzące donikąd i wszędzie zarazem. Wnętrza są surowe, nieprzeładowane eksponatami, co pozwala skupić się właśnie na architekturze – a ta mówi tu więcej niż jakiekolwiek opisy na tabliczkach.
Ogromnym plusem była też cisza. Mało ludzi (czyżby wszyscy utknęli w kolejce do Branu?), chłód w murach – zbawienny przy 36 stopniach na zewnątrz – i obsługa, która mówiła w tylu językach, że zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie trafiłam do jakiegoś tajnego archiwum ONZ.
Oczywiście, nie tylko schody trafiły w obiektyw. Ale one miały w sobie coś, co kazało mi zwolnić, popatrzeć i nacisnąć spust migawki jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze… No, wiecie jak to jest.
Więc jeśli kiedyś znajdziecie się w pobliżu – zdecydowanie polecam. A jeśli nie – to chociaż popatrzcie na zdjęcia. Schody zasługują na swoje pięć minut.
A tu trasa Transfagaraska https://www.katula.pl/dn7c/