
Są miejsca, które nie potrzebują promocji. No, może poza faktem, że urodził się tam jeden z najsłynniejszych ludzi, których PR przetrwał całe wieki – Wład III Palownik, znany też jako Vlad Țepeș czy Vlad Drăculea. Ale szczerze? To raczej ciekawostka. Bo Sighișoara broni się sama – bez zębów i peleryny.
To malutkie, średniowieczne miasteczko w sercu Transylwanii – formalnie wpisane na listę UNESCO, ale wystarczy raz przejść się brukowanymi uliczkami, żeby zrozumieć dlaczego. Tu wszystko wygląda jak z czasów, kiedy listy pisano gęsim piórem, a dźwięk konnych zaprzęgów nie był atrakcją turystyczną tylko codziennością.
Domy są tu krzywe w ten dobry sposób – tak, że aparat sam się wyciąga. Ulice wiją się bez logiki Google Maps, a wszystko wydaje się trwać gdzieś poza czasem. Niby można miasteczko przejść w jeden dzień, ale jeśli ktoś zamierza robić zdjęcia – lepiej zarezerwować tydzień i dodatkowy komplet baterii.
Dziś wrzucam kilka ujęć. Nie wszystkie zrobione aparatem – część powstała telefonem, bo czasem refleks wygrywa z perfekcyjną jakością. A niektóre kadry po prostu nie poczekają, aż zdążysz zmienić obiektyw.
P.S. Na szczycie Schodów Szkolnych (tak, mają taką nazwę) prowadzących do gotyckiego kościoła, znalazłam… ścianę książek. Nie wiem, co miała znaczyć. Instalacja artystyczna? Punkt wymiany literatury? Schody intelektualne? Nie pytajcie – po prostu była.
A jeśli już jesteście w okolicy – serio, zajrzyjcie też do Hunedoary. Ale to już inna historia. https://www.katula.pl/schody-hunedoary/