
W drodze powrotnej z Transfogaraskiej (czyli słynnej DN7C – tak, tej krętej jak spaghetti drogi przez Karpaty, która wygląda jak żywcem wyjęta z reklamy supersamochodów), postanowiliśmy zrobić mały skręt w bok. A konkretnie: do wioski Cârţa.
Na 15 minut przed zachodem słońca (czyli jakieś 17 minut przed przypadkowym zamknięciem obiektu), wbiliśmy się na teren ruin opactwa cysterskiego. I tu, proszę państwa, wchodzi historia – cała na biało.
Cystersi dotarli tu już w 1223 roku – czyli później niż gdy w Polsce. Ich klasztor był kiedyś jednym z ważniejszych duchowych centrów Europy południowo-wschodniej. Dziś to raczej klimatyczne ruiny – nie zachwycą rozmiarem, ale urok mają.
A teraz wyobraźcie sobie: zachód słońca, niebo w kolorach, które zna tylko Photosh… tfu, natura! Ciepłe światło, miękkie cienie, aparat w ręce – człowiek zapomina, że dzieci marudzą, a bateria w aparacie znów pokazuje jedną kreskę. Malowniczość level 100.
Na deser – klasyczne „gdzie Polak nie wejdzie…” – spotkaliśmy naszych rodaków. Chwilę pogadaliśmy o tym jak Rumunia potrafi zaskoczyć.
Morał? Czasem wystarczy skręcić z głównej drogi i dać się ponieść ciekawości. A zdjęcia z takich miejsc? No cóż – same się robią (prawie).
a tu zdjęcia z Transfagaraskiej https://www.katula.pl/dn7c/