
… czyli jak pogoda urządziła mi pokaz specjalny.
To był mój pierwszy raz w Tatrach Słowackich. Pierwszy, ale na pewno nie ostatni – pogoda zadbała o to, żeby zorganizować mi prawdziwe show. Mam wrażenie, że góry dosłownie stwierdziły: „O, świeżak przyjechał, trzeba zrobić wrażenie!” – i zrobiły. Tylko zamiast pocztówkowej idylli dostałam pogodowy chaos w najlepszym wydaniu.
Zachód słońca, który robi z ciebie żart
Kiedy stanęłam nad Liptovską Marą, widok był wręcz idylliczny – spokojna woda, łagodne światło, chmurki sunące leniwie nad górami. Myślę sobie: „To będzie łatwe, zrobię milion pięknych zdjęć i jeszcze zdążę się nacieszyć tym momentem.” Ale Tatry miały inny plan.
Niebo nagle wybuchło czerwienią i pomarańczem, jakby ktoś podpalił atmosferę. „Wow, idealne światło!” – pomyślałam, rzucając się na aparat. Ustawiłam wszystko, zrobiłam kilka ujęć i już czułam dumę z siebie… aż tu nagle – bach, zmiana nastroju. Słońce schowało się za chmurami, a widok, który przed chwilą wyglądał jak rajska pocztówka, zamienił się w scenę z filmu katastroficznego.
To była dokładnie ta chwila, kiedy Tatry szepczą Ci na ucho: „Nie myśl, że to będzie tak prosto. My tu rządzimy, nie ty.”
Pogodowy cyrk w trzech aktach
Tatry mają talent do tworzenia dramatycznych inscenizacji. Nie wiadomo kiedy mgła wchodzi na scenę i połyka wszystko, co widzisz, potem nagle robi się jasno, jakby ktoś zapomniał o istnieniu chmur, a zaraz potem – burza, która przemyka gdzieś w oddali, tylko po to, żeby przypomnieć, że góry mają swój styl.
A tęcza? Oczywiście, że była. Tylko pojawiła się na chwilę, jak gwiazda na koncertowym bisie, znikając szybciej, niż zdążyłam powiedzieć „wow”. To wszystko wyglądało jak pogoda na sterydach – totalnie nieprzewidywalna, chaotyczna i… absolutnie fascynująca. Tak fascynująca, że zapomniałam nawet narzekać na wiatr, który próbował zrobić ze mnie latawiec.
Fotografka kontra Tatry – walka nierówna
Fotografowanie w górach to doświadczenie, które można opisać jednym słowem: wyzwanie. Z jednej strony stoisz przed widokiem, który zapiera dech w piersiach, a z drugiej masz wrażenie, że natura robi wszystko, żeby Ci to utrudnić. Wiatr? Oczywiście. Statyw tańczący na każdą stronę? Jak najbardziej. Zimne dłonie, które odmawiają współpracy? Standard. Ale kiedy wreszcie uchwycisz ten jeden idealny kadr, zapominasz o całym narzekaniu. Na jakieś 10 minut.
Tatry – pogoda, która wie, jak Cię przekonać
Byłam tam po raz pierwszy i czuję, że góry celowo postawiły wszystko na jedną kartę, żeby mnie w sobie rozkochać. Pogoda bawiła się mną jak marionetką, raz obiecując idealne warunki, a chwilę później łamiąc te obietnice z czystą satysfakcją. A jednak to działa – jestem kupiona. Bo Tatry mają w sobie coś, co sprawia, że chcesz tam wracać, nawet jeśli wiesz, że czeka Cię kolejna partia pogodowych niespodzianek.
Czy planuję wrócić? Oczywiście. Już widzę siebie znów stojącą gdzieś ze statywem przekonującą się po raz kolejny, że góry zawsze będą o krok przede mną. Ale wiecie co? Dla takich widoków – i dla tej całej pogodowej dramaturgii – warto.
Dla porównania – Alpy https://www.katula.pl/autostrada-przez-alpy/