
… Czyli jak przestałam bać się głębi ostrości.
Kiedyś byłam kobietą jednej wartości: f/1.4.
Delikatne światło, tło jak mleko, ostrość jak brzytwa… ale tylko tam, gdzie sama ją położę – najlepiej na rzęsie, ewentualnie na jednym listku. Cała reszta: miękka, rozmarzona, niepokojąco zamglona. Nie dlatego, że tak trzeba – tylko dlatego, że tak można. I nie pytaj mnie, co było w tle. Sama nie wiem. Może kurz. Albo łóżko. Czy też może stado dzikich świń. Na szczęście 1.4 nigdy nie pozwalało tego sprawdzić.
Było bezpiecznie. Komfortowo. Kreatywnie… na tyle, ile pozwalała ta jedna wartość przysłony, której używałam. Czułam się jak artystka. Taka od rozmyć i niedopowiedzeń.
Aż kiedyś przyszła chwila słabości. Zachwianie. Może impuls. Może za dużo zdjęć wokół, które jednak miały tło. A może po prostu znudziło mi się robienie wciąż tego samego zdjęcia?
I wtedy, w akcie czystej desperacji lub odwagi (nadal nie wiem), przymknęłam przysłonę. Tak, zrobiłam to. Najpierw było nieśmiałe f/2.0. Potem f/4. Nawet f/8. Tak – osiem. Osiem! Czy ja byłam wtedy w gorączce? Możliwe. Ale zdjęcie było prawdziwe. Całe. Z tłem. Z kontekstem. Z… odpowiedzialnością. Czułam się naga. Ale też, nie wiem, może trochę… rozwinięta?
Ale wiecie co? Nagle okazało się, że świat nie wybucha, gdy wszystko jest ostre. Że zdjęcie może być interesujące nie tylko przez rozmycie, ale przez… treść. Przez to, co widać, nie tylko przez to, czego nie widać. Kto by pomyślał? Oczywiście, nie było łatwo. Musiałam pomyśleć o kompozycji. Przestać polegać na tym, że rozmycie załatwi wszystko. Zacząć widzieć więcej. Jak amatorzy fotografii architektury, którzy z jakiegoś powodu lubią, żeby zdjęcie było… ostre.
I tak, teraz korzystam z całej rozpiętości przysłony. Bo każda ma swój sens. Bo f/1.4 to klimat, f/8 to kontekst, a f/16 to… no dobra, to już lekko psychopatyczne, ale i tak czasem warto.
Wyjście ze strefy komfortu? Polecam. Rozwija. Trochę boli ego, bo trzeba się przyznać, że jednak przez te lata „bokeh = wszystko” to było takie małe oszustwo. Ale potem przychodzi wolność. Wolność twórcza, wolność decyzyjna. Wolność od obsesyjnego rozmywania każdego paproszka.
A jak bardzo rozmywasz Ty?
Zdjęcia z wpisu oba z f/10 🙂